Tak sobie ostatnio spokojnie jechałem na jedną z wiosek. Patrzyłem na prawo i lewo jak to droga się zmieniła po porze deszczowej, próbując zapamiętać tegoroczne nowe jej odnogi, a tu nagle zaskoczyła mnie historia, którą opowiedział mi Pascal. Powiedzieć, że zaskoczyła to za dużo powiedziane… po kilku latach już w Czadzie na pewno nic nie jest w stanie mnie zbulwersować, naprawdę niewiele rzeczy jest w stanie mnie zszokować, kilka ewentualnie może mnie naprawdę zdziwić, wiele mnie raczej zdenerwuje… ale zaskoczyć to już teraz naprawdę ciężko…
Ale do rzeczy. Historia jedna z wielu i wcale jakoś nie wyjątkowa. Mam dwie wioski na misji oddalone jakieś 40 kilometrów od Bousso – Mongolo i Mbaranga. Mieszkają tam głównie rybacy, tacy jakby nomadzi w lokalny wydaniu, a więc naprawdę ciężko im usiedzieć na jednym miejscu, czasami tylko w jeden dzień można ich zastać w wiosce, bo są tam, gdzie akurat są ryby. I tak się jakoś złożyło że od dawna nie było tam ani jednego człowieka, który mógłby poprowadzić katechezę. Wśród setek ludzi nie było nawet jednego, który potrafiłby czytać, czy pisać, albo byłby ochrzczony, żeby uczyć innych wiary i przygotować do sakramentów. Rok temu pojawił się w Mbaranga jeden jedyny, więc ku mojej uciesze zaczęliśmy katechezę i przygotowania do chrztu. Na pierwszy rzut oka dobrze pracował. Chodził kilka kilometrów pieszo każdego tygodnia na jedną z wiosek, miał spotkania z dziećmi, dodatkowo w niedzielę przychodził prowadzić w Mongolo modlitwę niedzielną… wszystko pięknie ładnie… ale… z czasem wyszła jego jedna wada główna… lubił bardzo przytulać sobie czyjeś rzeczy… innymi słowy był bezczelnym prostym złodziejem.
To tutaj wziął jakiś worek orzeszków ziemnych… to tam ukradł komuś sorgo czy proso… to znowu jakimś przedziwnym zrządzeniem losu zniknęły pieniądze. Ludzie jakoś to tolerowali, co jest dla mnie zawsze lekko zadziwiające jak oni potrafią wzruszyć ramionami i stwierdzić “Pere, no co my możemy zrobić?”…
Tym niemniej jednak chyba chłopak się przeliczył jednym razem i ukradł o jeden worek orzeszków za dużo. Został złapany, a że poszkodowany nie chciał za bardzo wzruszać ramionami to wsadził go do więzienia. Tam pewnie usechł by ten nasz katechista (usechł, a nie zgnił, bo tutaj klimat jest jednak suchy i gorący 😉 ) gdyby nie dzieci które katechizował… małe dzieci zebrały pieniądze na to żeby go wykupić z więzienia bo jednak złodziej, ale coś o Panu Jezusie ich uczył.
Ostatnio pojawił się na horyzoncie jeszcze inny katechista z dawien dawna. Starszy już, ale ma trochę jeszcze sił. Ma tylko jedną taką malutką maluteńką wadę. Kocha napoje wysokoprocentowe… czyli innymi słowy pijak… i to z tego co ludzie mówią dosyć konkretny, aczkolwiek poczciwy jak to oni ujęli 😉 bo jest świadomy swojej wady i czasami się wstydzi 🙂
Tak więc summa summarum, mam obecnie wybór albo pijak albo złodziej. Kto ma prowadzić katechezę i przygotowywać ludzi do sakramentów??? Albo zostawiamy ludzi na pastwę losu. Czekam na wasze propozycje…
Jak nie urok to sraczka 😉 takie to srogie dylematy misjonarskie tutaj są…
Droga do Mongolo