Podobno nie ma pożegnań jeśli chodzi misje… są tylko wyjazdy… Mniej więcej tymi słowami zaczęło się moje posłanie misyjne… i chociaż od 21 września trochę już czasu minęło to jednak jakoś ten temat ciągle siedzi mi w głowie… i wyjazdu i krzyża …
Dla niektórych krzyż kojarzy się wyłącznie z cierpieniem i trudnościami … coś w tym jest, bo jakoś z głowy nie mogą mi wyjść życzenia pewnej starszej babuni przed wyjazdem na misje: „żeby księdza nie zamordowali, żeby ksiądz nie umarł na choroby jakieś albo jakieś zwierzęta nie zjadły, żeby księdza nie nabili na pal…” itd. – trochę jeszcze tej wyliczanki było, ale szkoda wszystkie nieszczęścia świata wymieniać, bo od razu humor leci na łeb na szyję, jak sobie pomyślę że mogą z człowieka wykałaczkę zrobić na tysiące sposobów 😉 …
Ale istnieje też drugi wymiar krzyża – to wielka nadzieja, że nie dźwiga się go samemu, ale jest Ktoś na kim się można oprzeć (głównie chodzi o Jezusa, ale też i o osoby zaprzyjaźnione z którymi dzieli się życie, wspólnotę parafialną, znajomych czy po prostu osoby anonimowe). Kiedyś krzyż nie zawsze dobrze się kojarzył… Czasami był znakiem represji, siły i walki (Krzyżacy, Krzyżowcy) ale w zdecydowanej większości przypadków pozostał jednak znakiem zbawienia jako przewodnik na apostolskich drogach… Taki jest ten krzyż…
Tyle jakiegoś bujania w chmurach… czas zejść na ziemię i pobrudzić sobie ręce… bo stopy już są brudne od czadyjskiej ziemi 😉 … jaki będzie konkretnie ten krzyż misyjny, który otrzymałem, pewnie będzie okazja napisać obszerniej już po jakimś czasie mojego pobytu w Czadzie… jak na razie widzę jedynie albo już pewien zarys.
Więcej zdjęć z samej uroczystości nałożenia krzyża misyjnego w mojej parafii przez ks. bpa Andrzeja Jeża znajdziecie w Galerii tutaj.