Zaraz po wyjściu z samolotu od razu atakuje cię gorące powietrze. Prawie trzydzieści stopni o godzinie 22 to niby niewiele, ale jednak sprawia ze chcesz przestawić się na tryb economy… Potem pan w kitlu i masce na ustach sprawdza jakimś kosmicznym urządzeniem temperaturę twojego ciała, świecąc ci po czole ultrafioletem, żeby następnie psiknąć jakimś środkiem dezynfekującym na rękę… w sumie to chyba niewiele da w takim brudzie ale jednak… Tak właśnie przywitał nas Czad 🙂

Papierologia

Potem papierologia… Już na początku w Warszawie pani przy punkcie odprawy dziwiła się jak można wjechać do kraju na kartkę ksero gdzie jest odręcznie napisane nazwisko w tabelce która ma dwie kolumny i dwa wiersze … I tyle… Najwidoczniej do Czadu można 😉 Potem na lotnisku w N’Djamenie dwa razy biegaliśmy na komisariat policji… Za pierwszym razem pani powiedziała że z wizą nic nie załatwimy, bo jakaś maszyna się zepsuła, a potem chciała nam wręczyć czyjś paszport… Właściwie to można by było sobie zdjęcie wyciąć i nowy paszport jak znalazł… No nic, nie załatwiliśmy tam wiele wiec wracamy do okienka na lotnisku… Z niego znowu nas odsyłają na ten sam komisariat… Pani rozdającej paszporty już nie ma ale jest inny policjant… Popatrzył na papiery, wypełnił dane ks. Pawła, który też przyjechał ze mną do Czadu, a dla mnie wystawił pozwolenie tymczasowe na pobyt w Czadzie, które wygląda tak:

Można? można… Takie rzeczy to tylko w Czadzie.

Karrrrrrrambaaaaa…

Kolejny dzień to już bieganie w japonkach i dalsze załatwianie dokumentów wizowych, odwiedziny w kurii, która składa się z osób które można policzyć na palcach jednej ręki, pokazanie się administratorowi diecezji o egzotycznym imieniu Alfons Karamba… i chyba tyle…

Suma sumarum jeśli wizę dostaniemy za kilka tygodni to będzie dobrze… Jak na razie poruszam się po Czadzie legitymując się wymiętą kserówką z moim imieniem i pod spodem literką “Z” żeby nikt niczego nie dopisał… 😉

PS. Obecnie zatrzymałem się w stolicy, na misji u ks. Stanisława Worwy, który buduje kościół Bożego Miłosierdzia. Niedługo zaczyna się kilkudniowe spotkanie wszystkich księży z diecezji, przed rozpoczęciem roku duszpasterskiego, więc szkoda jechać 450 kilometrów na moją misję, tylko po to żeby znowu zaraz wracać…