Jak poradzić sobie z lwem? Jak nie dać się zjeść małpie? … czy może: jak przyrządzić węża?… albo też: jak uniknąć wszelkich chorób tropikalnych w tym malarii? Te oraz tysiące innych pytań kotłowały się w mojej głowie zanim pojawiłem się w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie…
Niektórzy bez mrugnięcia okiem mówią, że osobom wyjeżdżającym na misje, zdecydowanie brakuje piątej klepki … no cóż… czasami widząc wzrok osób, które dowiadywały się o mojej decyzji, zastanawiałem się czy aby na pewno wszystko jest ze mną w porządku. Jakkolwiek by nie było, moja decyzja została zweryfikowana przez biskupa, a ja ze spokojnym sercem zacząłem formację w Warszawie…
Bóle rodzenia
Sam dziewięciomiesięczny proces przebiega bezboleśnie, jest ogromnie przyjemny 🙂 i tak ułożony, żeby przyszli misjonarze byli jak najlepiej przygotowani do pracy. Tak więc w Centrum Formacji Misyjnej miałem czas na bardzo intensywne zajęcia z języka francuskiego i nawet arabskiego, poszerzenie wiedzy o misjach, krajach i kulturach a także zapoznanie się z medycyną tropikalną (przynajmniej na tyle żeby wiedzieć czego się bać i już dostrzegać u siebie objawy choroby zaraz po wykładzie :).
Otwieranie oczu
Jak to określiła moja przyjaciółka: „Centrum Formacji Misyjnej to nie tylko nauka języka, to przede wszystkim oddychanie misjami”. Każdy dzień zaczynaliśmy wspólną modlitwą i Eucharystią. Były też cotygodniowe konferencje naszych ojców duchownych, rekolekcje, adoracja Najświętszego Sakramentu, czas na osobistą modlitwę, podczas której chyba najbardziej dociera do człowieka za co tak naprawdę się zabiera i że misje to chyba nie tyle żeby zmienić świat, ale przede wszystkim żeby zmienić siebie…
Modlitwa modlitwą ale praktyka tez jest ważna. Takim swoistym oknem na świat misyjny byli przede wszystkim misjonarze. Nie było chyba tygodnia, żeby ktoś nie przyjechał z drugiego końca świata i nie siadł z nami przy stole opowiadając o życiu misyjnym. Cała zresztą atmosfera domu formacyjnego w Warszawie pokazywała, że misjonarze to tak naprawdę jedna wielka rodzina.
Warszawa da się lubić…
Poza poważnymi zajęciami był też czas wolny i też trochę mniej poważny, który można było przeznaczyć na zwiedzanie, spotkania, rozmowy do późna, kino, lodowisko, muzea, teatry, sport… Gdzieś pod koniec mojego pobytu w CFM zaczął mnie toczyć na dobre robak biegania, ale to już całkiem inna historia 🙂 A wracając do stolicy, dla mnie osobiście Warszawa zawsze będzie się kojarzyć z ludźmi z całej Polski, o przeróżnych charakterach i temperamentach, którzy jak ja zdecydowali się wyjechać na misje, a którzy przez te dziewięć miesięcy stali się jakoś szczególnie bliscy.
Krzyż
Trzeba stwierdzić, że nie ma misji bez krzyża… może to już utarty frazes, ale w pewnym sensie można to zobaczyć na własne oczy na zakończenie formacji… 4 maja 2014 r. w Gnieźnie otrzymaliśmy krzyże misyjne z rąk nuncjusza abpa Celestino Migliore. Krzyż również otrzymuje się na posłaniu misyjnym w rodzinnej parafii z rąk Biskupa Ordynariusza przed wyjazdem. Zabiera się go na misje żeby przypominał, że to nie jest tylko moja sprawa i mój wymysł, ale że On (Jezus) jest w tym wszystkim zaraz obok, na wyciągnięcie ręki, i to tak naprawdę jest Jego dzieło i Jego wymysł :).
Podsumowując…
Szukasz ludzi pozytywnie zakręconych… Na Bożej łące w CFM znajdziesz naprawdę ciekawe kwiatki …
Więcej znajdziesz na oficjalnej stronie Centrum Formacji Misyjnej oraz w mojej galerii
PS. Znalazłem odpowiedź na wszystkie pytania, które zadałem na początku wpisu… Jak poradzić sobie z lwem? Jak nie dać się zjeść małpie? Jak uniknąć wszelkich chorób tropikalnych w tym malarii? – Po prostu zostać w domu!!! 😉