Chłopiec pomyślał że to będzie dobry żart. Przecież to chyba takie niewinne, cóż może się stać? Wziął zatem ubranie kolegi, które tamten skrzętnie uprał w rdzawobrunatnej wodzie rzeki i wyrzucił je na mokry, lepiący się piasek. Ten z kolei momentalnie przyczepił się do ubrania, a na twarzy kolegi pojawił się grymas wyraźnego niezadowolenia. Kolega zabrał ubranie, uprał ponownie, i co dziwne, niewiele się awanturując, rozstawił na brzegu, żeby niemiłosierne czadyjskie słońce wyciągnęło z niego ostatnie resztki wilgoci… Ale chłopak nie dał za wygraną. To co wcześniej mogło być dobrym żartem teraz zakrawało na złośliwość. Ubranie ponownie wylądowało w piasku… Tego chyba było już za wiele. Kolega rzucił się na chłopca i pchnąwszy go uderzył… nie wiadomo do końca gdzie… czy w splot słoneczny, krtań czy gdzieś indziej. Pewnie nikt się tego nigdy nie dowie. Chłopak jednak padł martwy na mokry czadyjski piasek, który wchłonął jego ostatni oddech…
Cena życia

To historia ostatnich dni… Słyszę ją idąc do kaplicy w Jardin (wioska niedaleko misji) i czuję jeszcze dym posiłku żałobnego przygotowywanego przez rodzinę mieszkającą tuż nieopodal drogi…

Życie w Czadzie wcale nie jest łatwe. Szczególnie dla ludzi z prowincji. Raz po raz ktoś tu umiera. Czasami ciszej czasami głośniej. Czasami po prostu ludzie umierają z braku pieniędzy, bo za lekarstwa czy szpital trzeba płacić. Może nie są to jakieś bajońskie kwoty, ale zdarza się, że i tak brakuje tych dosłownie kilku złotych. Ktoś mógłby powiedzieć, że tyle warte jest ludzkie życie tutaj…

Strach śmierci

Ludzie boją się śmierci. Pewnie tak jak wszędzie, ale chyba tutaj jakoś szczególnie. Poza tym śmiertelność dzieci jest bardzo duża… Kiedy pytam ich np.

– Rene, ile masz dzieci?

– 10 ojcze… 7 zmarło a 3 żyje…

I tak ze wszystkimi. Prawie każdy mówi najpierw liczbę wszystkich dzieci, a potem dodaje ilu z nich zmarło…

Kiedy zachodzi słońce nikt nie zbliża się do cmentarza ze strachu, aby go śmierć nie porwała. Pewnego razu celebracja mszy za zmarłych przeciągnęła się troszkę. Za kilkanaście minut słońce miało zachodzić, ale zrobiliśmy jeszcze procesję przez pola prosa prosto na cmentarz, żeby się pomodlić nad grobami zmarłych. Wszyscy powolutku i jakoś tak niemrawo, gęsiego szli w stronę cmentarza. A kiedy skończyły sie modlitwy to już nie gęsiego, ale jak kto mógł szybko i najprostszą drogą uciekał do wioski, tak że aż tumany kurzu się wzbiły w powietrze. Wtedy zobaczyłem jak ten strach siedzi w ludziach. Nawet babeczki już w podeszłym wieku miały wtedy dużo sił i sadziły susy, których młody człowiek by się nie powstydził .. 😉

Czyściec? A co to jest?

Bardzo często problemem na misji jest jak wytłumaczyć pojęcia. Dla nas pewne rzeczy są oczywiste, bo chrześcijaństwo ma ponad tysiąc lat, wiec zadomowiło się i w języku. Tutaj ma dopiero 60-70 lat. Jak wytłumaczyć coś takiego jak np. czyściec skoro nie ma nawet odpowiednika tego słowa. Po prostu ono nie istnieje. A jeszcze przekazać w sposób prosty co to znaczy, zaczyna być problemem… Trochę ten problem rozwiązał ks. Stanisław z katechistą Seraphinem. Mówił ludziom o swego rodzaju więzieniu Bożym.

Ludzie tutaj trafiają do więzienia za jakieś przewinienia czy przestępstwa. I nikt się nimi nie interesuje to nie jest problem policji czy państwa. To rodzina musi zapewnić im wyżywienie, posiłki, opłacić sędziego, czy policjantów żeby zajęli się sprawą. Sprawa wolności to tak naprawdę kwestia rodziny. Więzień nie może nic zrobić. Nie siądzie sobie na łóżku i będzie odpoczywał, bo po pierwsze łóżka nie ma a po drugie to on nawet kromki chleba nie dostanie, chyba że mu ktoś z rodziny przyniesie…

I tak przez analogię z duszami w czyśćcu 😉 … Resztę sobie można dośpiewać…

Widzicie więc, że człowiek musi się nieźle nagimnastykować, żeby to wszystko ogarnąć.