Stoję od jakiejś godziny na brzegu. Patrzę tępym wzrokiem na rzekę. Kierujący barką, który godzinę temu pojechał motorkiem po drugi samochód, dalej nie wraca. Może poszedł na szybki obiad, albo do domu “ucieszyć” się żoną 😉 czy na małą sjestę… Kto to wie? W sumie to nikt tego nie wie i chyba szkoda nawet próbować się dowiedzieć czegokolwiek… Pytam Staszka co się dzieje?
– To normalne tutaj. Nigdy nie wiesz czy się przeprawisz. Nawet tak plus minus nie jesteś w stanie przewidzieć czasu…
Stoimy zatem jak te ciecie, w smrodzie bydła też czekającego na przeprawę, kurzu który wszędzie się wciska i zostaje na okularach, telefonie, wchodzi do gardła… zerkam mimowolnie na dżinsy… już uciorane od dołu do góry… Jeszcze nawet nie zaczęliśmy naszej podróży do stolicy a już minęło półtorej godziny…
Tak to tutaj bywa najzwyczajniejszym zwyczajem… Prosta sprawa jest nie do rozwiązania… Prosty problem urasta do gargantuicznych rozmiarów… Coś co normalnie załatwisz w cywilizowanym świecie w ciągu najwyżej godziny tu zajmuje ci dwa/trzy dni… Nie uwierzyłbym gdybym tego sam na swojej skórze nie doświadczył… I tak jest tutaj ze wszystkim… 😛