Trochę brzmi jak jakaś prowokacja, ale wcale tak nie jest. Obchodzimy tydzień misyjny i tak sobie pomyślałem, że może warto, w ramach przybliżenia wam misji, napisać trochę wiecej o miejscu po ktorym zaczynam coraz pewniej stawiać kroki. Żeby nie mówić tylko, że pojechał tam, gdzie małpy zjadają ludzi, a jaszczurki wypluwają ich kości 😉 … takie rzeczy zdarzają sie tutaj tylko w nocy po godzinie 22.00 😉
Trochę historii
Cała opowieść ma zadatki na dobrą książkę a wydarzyła sie w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku 😉 … Wszystko zaczęło się od człowieka imieniem Gabriel Ratangar pochodzącego z tajemniczej krainy Mouroum. Nie wiadomo dokładnie w jaki sposób zetknął się z chrześcijanami. Zafascynowali go jednak na tyle, że kiedy wrócił do Bousso, zaczął opowiadać o Jezusie swoim najbliższym. Nie miał wcale łatwo. Wielu ludzi chciało go z tego powodu wyeliminować ze wspólnoty. A on sam jak wspominał, chyba od Boga miał odwagę i siłę, żeby się nie załamać ale iść dalej. Pewnego razu kiedy wybuchła epidemia, lokalny “widzący” wskazał właśnie Gabriela i jego głoszenie Ewangelii, jako przyczynę wszelkich nieszczęść i zła. Ludzie zareagowali momentalnie, został aresztowany i przymusem wcielono go do służby wojskowej… Mimo wszystko udało mu się wciągnąć w orbitę oddziaływań ok. 14 osób. Takie to były mozolne i trudne początki… Potem nadszedł rok 1947. Na brzegu rzeki w Bousso pojawił się ojciec de Belinay (jezuita). Ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu odkrył wspólnotę ludzi znających Jezusa, mimo że jeszcze nieochrzczonych. Jedni mówią, że jezuici wcale nie mieli zostawać w Bousso, tylko zamierzali jechać dalej w stronę stolicy Czadu. Kiedy jednak zobaczyli już zasiane, choć wątłe ziarenko wiary, porzucili na jakiś czas swój dotyczasowy cel i zostali na miejscu zakładając misję…
Co ciekawe, początki wiary i wszystko inne nie zaczęło się tutaj od księży czy wielkich misjonarzy, ale od zwykłego człowieka zafascynowanego osobą Jezusa. W 1948 roku został on ochrzczony jako jeden z pierwszych ludzi przez jezuitów. Dzisiaj jego grób można znaleźć niedaleko plebanii. W odległości mocniejszego rzutu kamieniem. Wśród traw i drzew, wokół których wyrastają termitiery, jak jakieś ruiny średniowiecznych zamków.
Co dzisiaj?
Dzisiaj trochę to bardziej skomplikowane i złożone. Cała parafia rozciąga się na przestrzeni ok. 220 na 100 km. Jest podzielona na 14 sektorów i składa się z ponad 115 wspólnot rozrzuconych wzłuż najdłuższej czadyjskiej rzeki Chari (czyt. Szari). Dzieli ona parafię na dwie części, co tym bardziej utrudnia dotarcie samochodem do wiosek oraz zwiększa koszty transportu (konieczność korzystania z promu). Jak wyglada zatem duszpasterstwo to pewnie bedzie okazja jeszcze napisać, ale można się już domyślić, że nie jest łatwo.
O Kościele tym materialnym jak i duchowym bedzie w następnym wpisie … chyba że mi nietoperze zjedzą kartki papieru czy kartę pamięci z aparatu 😉
Poniżej mapka, którą znalazłem zakitraną gdzieś tam w ciemnym pokoju, wśród odchodów nietoperzy i jaszczurek, ktore spadają z sufitu, kiedy wchodzi się w przepastne, ciemne czeluście owego biura… Jest też szkic większości wiosek nakreślony przez jednego z katechistów…
PS. Skąd się wziął tytuł dowiecie się w następnej części tego wpisu…
Wpis Komentarze
Gosia
Opublikowany: Paź 21, 2015 - 09:52Czekamy na dalsze wiadomosc z misji,ps.pilnuj kartek przed obrzydliwymi nietoperkami
Piotr Skraba
Opublikowany: Paź 21, 2015 - 15:36Jak tylko przyjechałem na misję to musiałem toczyć walkę z nietoperzem o mój pokój 😉 … on albo ja … 😉 … tak więc spałem na zewnątrz ;))))