Kiedy powstawał pierwszy wpis o czarnym Jezusie i historii parafii, walczyłem z nietoperzami. Minęło kilka tygodni i poza jednym epizodem walki kung-fu o pierwszej nad ranem, w którym główne role zagrały dwa nadpobudliwe i niesamowicie zwinne nietoperze, mocno wnerwiony i zaspany misjonarz oraz stary zużyty mop, to mimo wszystko był to czas względnego spokoju 😉 … W pierwszym wpisie obiecałem że wyjaśnię tytuł… Już więc szybciutko się za to zabieram… Azaliż jakowoż onegdaj tudzież sprawa wygląda zatem następująco:
Czarny Jezus
Na naszej misji w latach 50 wybudowano kościół. Ktoś chciał, żeby była to parafia św. Rodziny w Bousso. Ale chyba jakoś nawet przez wiele lat nikt nie wpadł na pomysł, żeby namalować odpowiedni obraz. Z dotychczasowych ustaleń “pi razy drzwi” doszedłem do tego, że w końcu Polak (prawdopodobnie jeden z misjonarzy z naszej diecezji 😉 wpadł na ten pomysł i taki obraz kazał namalować: św. Rodziny z lekkim retuszem w wydaniu czadyjskim. A wygląda to tak:
Czarny Józef, czarna Maryja i … a jak… czarny Jezus, a obok kalebas z prosem, maniokiem czy Bóg wie czym tam jeszcze… Jak na nasze standardy wszystko ładnie… Ale zawsze jak na ten obraz patrzę, to próbuje sobie wyobrazić co mogłoby być później po tej sielankowej scenie. Pewnie w wydaniu czadyjskim wyglądało by tak: Józef poszedłby gdzieś w pole albo popić bili-bili 😉 , Maryja poszłaby po wodę… a Jezus chcąc nie chcąc musiałby bardzo szybko nauczyć się radzić sobie sam 😉 … a może się najzwyczajniej w świecie mylę i cała sytuacja rozegrałaby się dużo bardziej pozytywnie jak to też się zdarza…
Ale wróćmy troszkę do tego jak tutaj jest…
Zbawienie ludzi zależy od … słoni.
Praca na tutejszej misji polega na opiece i odwiedzaniu wspólnot, na można by śmiało powiedzieć, ogromniastym terenie wielkości diecezji tarnowskiej. Nie jest to łatwe zadanie. Po odjęciu miesięcy pory deszczowej, gdzie nie da się nigdzie dojechać, zostaje niewiele czasu, żeby wszędzie dotrzeć przynajmniej raz czy dwa razy w roku. Przeprawa przez rzekę, pokonywanie drogi na której nie wiesz co cie czeka za zakrętem, zwoływanie ludzi na mszę to codzienna normalność tutaj. A duszpasterstwo zależy czasami od prozaicznych rzeczy. Ot spadł nagle deszcz, więc nie dojedziesz nigdzie. W zasadzie tylko głupi by wyruszył… Nie wierzycie to zapraszam w odwiedziny. Innym razem ludzie mieszkają na polach, bo jest czas zbiorów i nikogo nie znajdziesz w wiosce. A to znowu pojawili się pasterze ze swoimi stadami i wszyscy pobiegli chronić swoje pola i uprawy. Czy po prostu ludzie nie mają nastroju … Nie pytajcie czym to idzie bo sam nie wiem…
Nie tak dawno wybrałem się do pobliskiej wioski bo dzwonili, że są gotowi, więc można przyjechać będzie tłum i impreza – czyli w wolnym tłumaczeniu msza i spowiedź. Przyjeżdżam motorkiem a tu raptem 20 osób. Co się stało? A no pojawiły się słonie, które weszły w uprawy i wszyscy pobiegli na pola, żeby je przegonić, a przynajmniej próbować…
Można sobie zaplanować, zorganizować i nawet dzwonić kilka godzin przed czy wszystko ok… na miejscu okazuje się, że wredne słonie nie lubią Pana Jezusa 😉 Nic dodać nic ująć. Zbawienie zależy od … słoni 😉
PS. Zachody słońca są tutaj czasami bajeczne 🙂